środa, 16 października 2013



CO JEST MIARĄ SUKCESU?


  Tocząc kolejne WALKI, przeżywając je z miesiąca na miesiąc zastanawiam się czym jest dla mnie sukces tej WOJNY?
  Na to pytanie, często zadawane w wywiadach zazwyczaj odpowiadałam, że wytrwałość - tak to jest wygraną w trakcie WOJNY, ale co będzie sukcesem po niej?
Weryfikując różne myśli, analizując docierające do mnie z zewnątrz zdania, opinie czy negacje moich działań, zastanawiam się dlaczego w sztuce (albo może w sztuce w Polsce) nie mówi się o sukcesie, czy on jest traktowany pejoratywnie?
  Czy osiągnięcie sukcesu na polu sztuki jest czymś co neguje artystę? Działa przeciwko niemu?
Na każdym innym polu, ludzie dążą do sukcesu, czy to zawodowego ścigając się na oślep, czy po prostu lubiąc a nawet kochając to co robią, pragną uzyskać z tego jakąś gratyfikację; czy to na polu prywatnym szukając sukcesu w relacjach z innymi, w związkach czy pogodzeniu się z samym sobą. Sukces – czy to nie tego potrzebuje każdy człowiek? Czym jest sukces? Czy nie osiągnięciem tego czego się pragnie lub czegoś (np. pieniędzy) dzięki czemu będzie można uzyskać to czego się pragnie ?
Satysfakcja, spełnienie, zadowolenie, transgresja, pieniądze, sława, kariera– czy nie o to chodzi?


Dlaczego artyści nie mogą dążyć do sukcesu – do tego co niesie za sobą sukces?


10. WALKA Z MATERIA z pewnością była moim sukcesem. Wspaniała kadra galeryjna zarówno logistyczna jak i techniczna, pozwoliła mi zrealizować – jak to powiedział Gordian Piec z ODY w Piotrkowie Trybunalskim gdzie WALKA się odbywała – moje marzenia.
Tak – osiągnęłam niesamowitą satysfakcję na przykład dzięki przełamaniu zasad rządzących wystawiennictwem, przy pomocy instytucji; moją wizją – a dokładniej barwą (głębokim błękitem ultramarynowo – indygo) zalałam galerię, by tym kolorem i sobą samą zdestruować mój kolejny obraz. Uporczywie i z namiętnością przez ponad godzinę zbierałam ciałem farbę, by nie dopuścić jej ekspansywności na płótno, a zaraz potem na to samo płótno ją przenieść – samej unicestwić obraz.
















                                                        fot. Mariusz "Marchewa" Marchlewicz


                                                                        



Tak, czułam spełnienie i uniesienie – satysfakcję, że mi się udało.
Jednak czy ta satysfakcja była odczuwana przez innych – czy ktoś mógł z niej zaczerpnąć?
Czy to co robiłam było, dla i tak niewielu przybyłych widzów, czymś istotnym?
Wierzę, że tak; jednak nie mam przeświadczenia czy to absurdalne – jakby się mogło wydawać – a z pewnością abstrakcyjne działanie, miało sens.
Nie stoją za tym pieniądze, sława, pochlebstwa, ani prestiż.
Nie ma gratyfikacji w żadnej innej formie, niż własna, chwilowa satysfakcja.
Niestety z samej satysfakcji nie można żyć.
Nawet jak bardzo bym chciała, nie zmienię funkcjonowania mojego organizmu.
Czy nie było by sukcesem, gdyby nagle tą pracę zakupiła jakaś instytucja, doceniając moją pracę i zapewniając mi kilka kolejnych miesięcy życia?
Czy nie na tym polega sukces, by robić to co się kocha, dając przy tym coś innym, a samemu móc z tego żyć? Czy nie chodzi o to by przetrwać i czuć się dobrze, móc rozwijać się dalej?
  To truizmy, jednak myślę, że w świecie sztuki (polskiej sztuki) często się o tym zapomina, zapomina się o artyści jako człowieku, który tak samo jak inni potrzebuje uznania, zadowolenia i pieniędzy – o których jak już pisałam, w świecie sztuki się nie mówi.
  Ciężko się później dziwić, że nawet buntownicy (tu daje za przykład siebie) nie mają sił, by krzyczeć i wyszarpywać swoje. Owszem jestem buntowniczką, ale konsekwencja i wytrwałość w stanie graniczącym z głodowym, to moja główna linia obrony i ataku zarazem. Nie będę wyrywać się do walki ponad swoje siły, nie będę wypruwać sobie flaków publicznie by pokazać, że mnie na to stać – bo stać mnie, ale trwając nieustannie w napięciu WALK nie szarpię się, nie rzucam agresywnie, by nie urwać sobie nóg. Moja odwaga polega na uporczywości – będę stała do końca – to moja walka, po mojemu – będę więc trwała z kolorem jako sojusznikiem.




                                                        fot. Mariusz "Marchewa" Marchlewicz



ps. Napisałam ostatnio, że opiszę incydent (nawiązujący zresztą, do posta powyżej) z CSW w Toruniu. Było to tak: 2 dni przed wernisażem wszyscy dowiedzieliśmy się, że obcięto na i tak niewielkie honoraria o połowę. Dlaczego? Ponieważ budżet wystawy został przekroczony, i bez namysłu pod nóż w pierwszej i chyba jedynej kolejności poszli artyści: prócz gaży obcięto nam śniadania w hotelu (jakby to mogło uratować nadszarpnięty budżet?).
Każdy z artystów był tym faktem oburzony, każdy czuł się z tym źle, ale nikt nic nie robił. Było nas 10 osób (no 9 bo Iza Tarasewicz przyjechała tylko na wernisaż) i jako grupa mieliśmy większą siłę niż w pojedynkę. Ja czułam werwę walki – nie chciałam nabrać wody w usta i przemilczeć sprawy, jednak bez sensu było szarpać się samej – tracąc energię i nic nie zyskując. Tymek Borowski (który jest bardzo normalnym artystą) zasugerował mi, ze może byśmy się jednak zintegrowali i np. stworzyli protest song przygrywając na gitarze na wernisażu. Pomyślałam, wtedy że warto zintegrować grupę. Zebrać 9 osób w jednym miejscu i czasie było trudno, ale udało się w „norze” Arka Pasożyta o 20.00 odbyło się tajne spotkanie. Burza mózgów – moje buntownicze, Tymka zabawne i Jana techniczne pomysły poprzestały na tym by jednak skonsultować się z kuratorem wystawy Piotrem Lisowskim – który, mimo iż był poniekąd odpowiedzialny za obcięcie nam gaży (źle obliczył budżet) był z pewnością po naszej stronie. Przecież ta wystawa – z jego inicjatywy i pomysłu- była też o tym – o walce z instytucjonalnymi obostrzeniami i konstrukcjami.
Gdy dołączył do naszego tajnego zebrania Piotr – konstrukcja buntu zaczęła się klarować. Bystry umysł kuratora, otwartego na dzikie pomysły i bunty artystów objawił na taki pomysł: zróbcie obraz – dzieło zbiorowe, które w przyszłym roku będzie zakupione do kolekcji CSW w Toruniu a wy otrzymacie dzięki temu drugą część honorariów. Tak też zrobiliśmy.
Oto nasze dzieło, podpisane przez wszystkich:



fot. Piotr Lisowski


Brak komentarzy: