Tocząc
kolejne WALKI, przeżywając je z miesiąca na miesiąc zastanawiam
się czym jest dla mnie sukces tej WOJNY?
Na
to pytanie, często zadawane w wywiadach zazwyczaj odpowiadałam, że
wytrwałość - tak to jest wygraną w trakcie WOJNY, ale co będzie
sukcesem po niej?
Weryfikując
różne myśli, analizując docierające do mnie z zewnątrz zdania,
opinie czy negacje moich działań, zastanawiam się dlaczego w
sztuce (albo może w sztuce w Polsce) nie mówi się o sukcesie, czy
on jest traktowany pejoratywnie?
Czy
osiągnięcie sukcesu na polu sztuki jest czymś co neguje artystę?
Działa przeciwko niemu?
Na
każdym innym polu, ludzie dążą do sukcesu, czy to zawodowego
ścigając się na oślep, czy po prostu lubiąc a nawet kochając to
co robią, pragną uzyskać z tego jakąś gratyfikację; czy to na
polu prywatnym szukając sukcesu w relacjach z innymi, w związkach
czy pogodzeniu się z samym sobą. Sukces – czy to nie tego
potrzebuje każdy człowiek? Czym jest sukces? Czy nie osiągnięciem
tego czego się pragnie lub czegoś (np. pieniędzy) dzięki czemu
będzie można uzyskać to czego się pragnie ?
Satysfakcja,
spełnienie, zadowolenie, transgresja, pieniądze, sława, kariera–
czy nie o to chodzi?
Dlaczego
artyści nie mogą dążyć do sukcesu – do tego co niesie za sobą
sukces?
10.
WALKA Z MATERIA z pewnością była moim sukcesem. Wspaniała kadra
galeryjna zarówno logistyczna jak i techniczna, pozwoliła mi
zrealizować – jak to powiedział Gordian Piec z ODY w Piotrkowie
Trybunalskim gdzie WALKA się odbywała – moje marzenia.
Tak
– osiągnęłam niesamowitą satysfakcję na przykład dzięki
przełamaniu zasad rządzących wystawiennictwem, przy pomocy
instytucji; moją wizją – a dokładniej barwą (głębokim
błękitem ultramarynowo – indygo) zalałam galerię, by tym
kolorem i sobą samą zdestruować mój kolejny obraz. Uporczywie i z
namiętnością przez ponad godzinę zbierałam ciałem farbę, by
nie dopuścić jej ekspansywności na płótno, a zaraz potem na to
samo płótno ją przenieść – samej unicestwić obraz.
fot. Mariusz "Marchewa" Marchlewicz
Tak,
czułam spełnienie i uniesienie – satysfakcję, że mi się udało.
Jednak
czy ta satysfakcja była odczuwana przez innych – czy ktoś mógł
z niej zaczerpnąć?
Czy
to co robiłam było, dla i tak niewielu przybyłych widzów, czymś
istotnym?
Wierzę,
że tak; jednak nie mam przeświadczenia czy to absurdalne – jakby
się mogło wydawać – a z pewnością abstrakcyjne działanie,
miało sens.
Nie
stoją za tym pieniądze, sława, pochlebstwa, ani prestiż.
Nie
ma gratyfikacji w żadnej innej formie, niż własna, chwilowa
satysfakcja.
Niestety
z samej satysfakcji nie można żyć.
Nawet
jak bardzo bym chciała, nie zmienię funkcjonowania mojego
organizmu.
Czy
nie było by sukcesem, gdyby nagle tą pracę zakupiła jakaś
instytucja, doceniając moją pracę i zapewniając mi kilka
kolejnych miesięcy życia?
Czy
nie na tym polega sukces, by robić to co się kocha, dając przy tym
coś innym, a samemu móc z tego żyć? Czy nie chodzi o to by
przetrwać i czuć się dobrze, móc rozwijać się dalej?
To
truizmy, jednak myślę, że w świecie sztuki (polskiej sztuki)
często się o tym zapomina, zapomina się o artyści jako człowieku,
który tak samo jak inni potrzebuje uznania, zadowolenia i pieniędzy
– o których jak już pisałam, w świecie sztuki się nie mówi.
Ciężko
się później dziwić, że nawet buntownicy (tu daje za przykład
siebie) nie mają sił, by krzyczeć i wyszarpywać swoje. Owszem
jestem buntowniczką, ale konsekwencja i wytrwałość w stanie
graniczącym z głodowym, to moja główna linia obrony i ataku
zarazem. Nie będę wyrywać się do walki ponad swoje siły, nie
będę wypruwać sobie flaków publicznie by pokazać, że mnie na to
stać – bo stać mnie, ale trwając nieustannie w napięciu WALK
nie szarpię się, nie rzucam agresywnie, by nie urwać sobie nóg.
Moja odwaga polega na uporczywości – będę stała do końca –
to moja walka, po mojemu – będę więc trwała z kolorem jako
sojusznikiem.
fot. Mariusz "Marchewa" Marchlewicz
ps.
Napisałam ostatnio, że opiszę incydent (nawiązujący zresztą, do posta
powyżej) z CSW w Toruniu. Było to tak: 2 dni przed wernisażem
wszyscy dowiedzieliśmy się, że obcięto na i tak niewielkie
honoraria o połowę. Dlaczego? Ponieważ budżet wystawy został
przekroczony, i bez namysłu pod nóż w pierwszej i chyba jedynej
kolejności poszli artyści: prócz gaży obcięto nam śniadania w
hotelu (jakby to mogło uratować nadszarpnięty budżet?).
Każdy
z artystów był tym faktem oburzony, każdy czuł się z tym źle,
ale nikt nic nie robił. Było nas 10 osób (no 9 bo Iza Tarasewicz
przyjechała tylko na wernisaż) i jako grupa mieliśmy większą
siłę niż w pojedynkę. Ja czułam werwę walki – nie chciałam
nabrać wody w usta i przemilczeć sprawy, jednak bez sensu było
szarpać się samej – tracąc energię i nic nie zyskując. Tymek
Borowski (który jest bardzo normalnym artystą) zasugerował mi, ze
może byśmy się jednak zintegrowali i np. stworzyli protest song
przygrywając na gitarze na wernisażu. Pomyślałam, wtedy że warto
zintegrować grupę. Zebrać 9 osób w jednym miejscu i czasie było
trudno, ale udało się w „norze” Arka Pasożyta o 20.00 odbyło
się tajne spotkanie. Burza mózgów – moje buntownicze, Tymka
zabawne i Jana techniczne pomysły poprzestały na tym by jednak
skonsultować się z kuratorem wystawy Piotrem Lisowskim – który,
mimo iż był poniekąd odpowiedzialny za obcięcie nam gaży (źle
obliczył budżet) był z pewnością po naszej stronie. Przecież ta
wystawa – z jego inicjatywy i pomysłu- była też o tym – o
walce z instytucjonalnymi obostrzeniami i konstrukcjami.
Gdy
dołączył do naszego tajnego zebrania Piotr – konstrukcja buntu
zaczęła się klarować. Bystry umysł kuratora, otwartego na dzikie
pomysły i bunty artystów objawił na taki pomysł: zróbcie obraz –
dzieło zbiorowe, które w przyszłym roku będzie zakupione do
kolekcji CSW w Toruniu a wy otrzymacie dzięki temu drugą część
honorariów. Tak też zrobiliśmy.
Oto
nasze dzieło, podpisane przez wszystkich:
fot. Piotr Lisowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz